Od dziewiętnastu lat, co dwa dni o godzinie siódmej, Stanisław Urbański wchodzi na ratuszową wieżę i nakręca sprężynę, serce zegara. – Zegar działa na zasadzie ciężarów, podobnie jak zegar z kukułką – mówi Stanisław Urbański, pracownik urzędu gminy. – Korbą trzeba kręcić około sześciu minut, co wystarcza na dwie doby – dodaje.

Ciekawostką jest to, że pomimo wieku, cały mechanizm jest na tyle sprawny, że nie wymaga konserwacji. Na przykład, smarowania trybów. Historię zegara na ratuszowej wieży przybliża Roman Tomczak, rzecznik prasowy urzędu gminy.

W 1816 roku połączono średniowieczną tradycję ratusza z jego nowożytnymi czasami. Skomplikowana maszyneria nie tylko poruszała wskazówkami, ale także o odpowiedniej porze wprawiała w brzmienie kuranty: kwadransowe, półgodzinne i godzinne. Wydawałoby się, że takich zegarów w Polsce są dziesiątki, ale nic bardziej mylnego.

Na potwierdzenie tego, rzecznik polkowickiego magistratu przytacza opinię Michała Olejniczaka z firmy zajmującej się konserwacją zegarów wieżowych: – Ten zegar to rarytas, biały kruk. Już sam jego wiek wskazuje na to, że został wykonany w czasach, kiedy niewiele samorządów w tej części Europy mogło sobie pozwolić na taki zbytek. Zegary były wtedy nie tylko drogie, ale także dość trudne do wykonania.

Prawdopodobnie mechanizm, który od ponad dwóch wieków odmierza czas mieszkańcom Polkowic, zbudował Gotlieb Hartig, zegarmistrz z Nowej Soli. Jak opisują źródła, użył do tego stali, mosiądzu i… piaskowca. Blok miękkiego kamienia był podstawą do zamontowania konstrukcji mechanizmu. Potem zastąpiła go metalowa konstrukcja. I była to jedyna zmiana, jaką wprowadzono.